PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=1171}
7,4 65 149
ocen
7,4 10 1 65149
7,3 20
ocen krytyków
Brunet wieczorową porą
powrót do forum filmu Brunet wieczorową porą

BRUNET WIECZOROWĄ PORĄ (1976),
reż. Stanisław Bareja

„Brunet wieczorową porą” to film znakomity oraz jedna z najbardziej udanych i zarazem najbardziej oryginalnych polskich komedii. Moim zdaniem, szczytowe osiągnięcie nieodżałowanego Stanisława Barei, w prywatnym moim rankingu znacznie dystansujące nawet powszechnie uwielbianego „Misia”. Z reguły unikam tego typu określeń, tym razem jednak oprzeć im się po prostu nie mogę: jest to film prawdziwie kultowy.

W tej komedii jednego z najpoczytniejszych polskich reżyserów, licząc chyba całą naszą kinematografię, aż roi się od absurdu, sam obraz jest zaś jego szczytem. Od samego początku, kiedy to w czołówce pojawia się tytuł filmu: oczywiście z ogromną ilością błędów ortograficznych, by za chwilę „znormalnieć”, co – samo w sobie – nie bez przypadku, budzi nieodparte skojarzenia z ówczesną cenzurą. Twór reżysera, aby móc pozwolić go zobaczyć innym, należało bowiem uprzednio przykroić do „właściwych” potrzeb.

Film Barei, wbrew wielu analizom i interpretacjom, bynajmniej nie jest jednak wyłącznie czarną komedią kryminalną, lekko co prawda horrorowatą, jak mogłaby na to wskazywać sama jego fabuła. Fakt, pojawiają się w niej: i „przeklęty” dom, i mający coś na sumieniu, nieuczciwi sąsiedzi, tajemnicza i „ociekająca krwią” Cyganka, włamania oraz – równie tajemniczy – „gość z czerwonym kapeluszem”, również góral spychany z góry, strażnik Ministerstwa Handlu Wewnętrznego z atrybutem swym nieodłącznym: kałasznikowem, tajemnicze połączenia z Ciechocinkiem, pojawiający się znikąd – choć przecież zapowiadany – obywatel Krępak, jak również „nieuniknione” morderstwo, także przepowiedziane przez „nieomylną” Cygankę; nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że – jak w całym filmie – są one jedynie budulcem specyficznej i mocno nieodgadnionej atmosfery absurdu panującej w kraju, w czasach, kiedy to „nikt nigdy nie wie, o co tak naprawdę chodzi”. Ba, nie wiadomo nawet, która jest w danym momencie godzina, o czym świadczą pojawiające się co chwilę sprzeczne komunikaty telewizyjne.

Konia z rzędem temu, kto odgadnie, kto naprawdę zabił obywatela Krępaka. Historia jest, mówiąc obrazowo, tak udziwniona, iż nieprzypadkowo do złudzenia przypomina samo złudzenie. Albo nawet i sen.

Z tegoż właśnie względu, z uwagi na ten jakże celny opis atmosfery z czasów dawnego, „jedynie słusznego ustroju” (lecz i nie tylko z tegoż powodu, o czym niżej), określanie „Bruneta wieczorową porą” mianem li tylko komedii kryminalnej jest bardzo wątpliwym uproszczeniem.

Michał Roman, główny bohater dzieła (świetny Krzysztof Kowalewski), jak inni mu ówcześni, aż dusi się w owej mocno stężonej atmosferze absurdu. Pogrążony w letargu ledwie próbuje zaznaczyć otoczeniu swoją obecność. Niezauważany przez taksówkarzy, znajomych, a nawet przez własną rodzinę. Przedmiot a nie osoba?

Michał Roman to idealny przykład człowieka PRL-u. Ogłupianego zewsząd i przez każdego. Sprowadzanego do roli maszynki, która toczyć się winna po – a jakżesz!: „idealnie” przez innych wyznaczonych torach. „Jednostki”, której wmawia się nawet przedziwne morderstwo, nawet zanim zostanie ono – o ile w ogóle – popełnione. Osoby ignorowanej w każdym miejscu, nie słuchanej nawet wtedy, gdy bohater prosi kelnera o „dwóch a nawet trzech milicjantów”.

„Brunet wieczorową porą” to chyba najlepszy w polskiej kinematografii obraz PRL-owskiego zniewolenia. Atrakcyjniejszy tym bardziej, że zauważalny dopiero po "odrzuceniu" niekoniecznie przystającej do takich wniosków formuły, w tym fabuły, dzieła. To doskonały obrazek z czasów, gdy zdziwienia nie budził fakt, że ktoś wdziera się na czyjąś imprezę dancingową (to słynne – słyszane od gospodarzy wieczoru – „bo my tu tak na oranżadę tylko. Proszę, proszę!”). Gdy bezimienny Kowalski, a więc – z racji powszechności tego nazwiska – każdy może być aresztowany (i dostać „wysoki wyrok, bo głupio, bardzo głupio się bronił”, jak zaświadcza jedna z sąsiadek głównego bohatera) tylko dlatego, że w szafie trzyma czerwony kapelusz. „Czerwony kapelusz jest najważniejszy.”. Doprawdy, nielogiczne czasy i życie, w trakcie którego logiką kierować się, pod żadnym pozorem, nie należało! Życie, w którym miałyby obowiązywać „prawdy” odgórne, narzucane. Takie, jak wywód Kazika Malinowskiego (Wiesław Gołas) – moim zdaniem, najbardziej szarej eminencji w całym filmie, „idealnie” tłumaczący przedziwne zdarzenia, do jakich doszło w otoczeniu głównego bohatera.

„Czasy bez czasu”. Bo telewizja nie jest w stanie podać prawidłowej godziny. A panowie dziennikarze, zamiast o rzeczach ważnych, dyskutują o „bezwładzie percepcji i inercji westernu”, co doskonale rozumieć winien przecież każdy, przeciętny telewidz (i – a może przede wszystkim – również w dzisiejszych czasach).
Wszędzie królują pozory i niezrozumienie.

Obraz jednostki i tło społeczne, na jakie natrafiamy w „Brunecie wieczorową porą”, mogą – i powinny – prowadzić jednak do dalece ogólniejszych prób interpretacji dzieła. Znacznie wykraczających poza czasy Michała Romana, i PRL-u tym bardziej.
Bo czyż losy bohaterów filmu nie są czymś innym niż porównywalne im historie głównego bohatera „Procesu” Franza Kafki bądź innych, podobnych dzieł?
Obywatel Krępak, „zapytany” przez Michała Romana (co brzmi raczej jak jakieś obwieszczenie, a na pewno nie pytanie), czy ten „zdaje sobie sprawę, że on może go zamordować”, bez jakiegokolwiek zająknięcia, z czystym spokojem, odpowiada: „Ależ tak, oczywiście!”.
Każda z osób, jakie pokazują się w filmie Barei, sprawia wrażenie oczekującej na wyrok „z góry” – abstrahując od tego, czym/kim jest owa „góra” – wydany. Nawet Bogu ducha winna babcia w czerwonym kapeluszu (którą – podobno – zagrała matka reżysera). A nawet prześmieszny kierowca (równie nieodżałowany Józef Nalberczak), który tylko łudzi się, że „całe życie na farcie jedzie” oraz że uda się mu i tym razem. I nawet, rzecz jasna (?!), Kowalski, którego i tak dopadnie przeznaczenie.

ocenił(a) film na 10
hando

Malutka errata: w 6-ym zdaniu od końca oczywiście powinno być: "Bo czyż losy bohaterów filmu nie są czymś z gruntu zbliżonym do historii głównego bohatera „Procesu” Franza Kafki bądź innych, podobnych dzieł?".
Poza tym, chyba wszystko się zgadza! :)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones